top of page

Dzień piąty - Tropiki, Steki i Pożary.

Tego dnia, a był to czwartek, mieliśmy do przejechania około 320 km, a i tak zajęło nam to prawie 7 godzin. Ale nie mieliśmy powodu, by się spieszyć. Nie wiem czy wspomniałam, ale poprzedniej nocy (w przypływie euforycznego, plażowego uniesienia, tudzież bimbrowego, lekkiego zamroczenia) zarezerwowaliśmy sobie rejs na wyspę Whitsundays, który miał się odbyć w weekend. Do portu, z którego mieliśmy wypływać, dzieliło nas niecałe 570 km, więc postanowiliśmy na spokojnie rozbić tę podróż na dwa dni.

Tymczasem na mapie naszej trasy pojawiło się urokliwe miasto Rockhampton, z jakiegoś powodu pomijane przez turystów, a tak naprawdę jedne z największych miast w stanie Queensland (75 tys. mieszkańców).

I jak się okazało miało nam do zaoferowania dużo fajnych atrakcji.

Po pierwsze – Rockhampton to port położony nad rzeką Fitzroy, około 60 km od jej ujścia do zatoki Keppel (Wyspy Keppel to zupełnie inna bajka, na pewno tam wrócimy na zwiedzanie). A po drugie, przez miasto przechodzi Zwrotnik Koziorożca, co uwiecznione jest stosownym monumentem.

Proszę Państwa – nie odwiedzić takiego miejsca, będąc w pobliżu, to grzech! TROPIKI WELCOME TO!

Oj tak, pogoda była już całkiem tropikalna, podobnie jak otaczająca nas flora. Soczysta zieleń, przepiękne palmy bujane (nieprzynoszącą ulgi) bryzą, słońce parzy skórę i razi w oczy, powietrze prawie się lepi i z trudem łapiesz oddech, aż nagle nadchodzi chmurka, z której pada 15 minutowy, orzeźwiający deszcz, który cały ten żar odczarowuje. Do następnego razu. Czyli jakichś dziesięciu minut, aż powietrze znów się nagrzeje, jak w piekarniku! Ale jest pięknie! Jest tropikalnie i tak ma być!

Wracając do tematu. Zwrotnik Koziorożca to równoleżnik znajdujący się na południowej półkuli Ziemi, wyznaczający najdalej na południe wysunięte miejsce, nad którym Słońce może znajdować się w zenicie. Dzieje się tak w czasie przesilenia grudniowego, kiedy półkula południowa jest maksymalnie nachylona w kierunku promieni Słońca.

Tak się zdarzyło, że w miejsce uwieczniające początek strefy międzyzwrotnikowej trafiliśmy w samo południe i … nie rzucaliśmy cienia! To znaczy rzucaliśmy, ale mały. Zresztą zobaczcie sami:

I tak właśnie przekroczyliśmy Zwrotnik Koziorożca i wkroczyliśmy do strefy międzyzwrotnikowej! Po raz pierwszy w życiu i mam nadzieję, że nie ostatni!

Następnie postanowiliśmy zwiedzić wioskę dziedzictwa narodowego – Rockhampton Heritage Village Queensland. Na początku nie byłam za bardzo przekonana do tego pomysłu. Dotychczasowe doświadczenia z takimi wioskami, skansenami miałam raczej rozczarowujące. Ok, skansen w Sanoku jest fajny. Ale ponieważ mieliśmy dużo czasu w zapasie, a wejście kosztowało 15$, skusiliśmy się na tę wycieczkę. Nie żałujemy! To wspaniałe miejsce. I jest ogromne!!!

Cofnęliśmy się do bogatej, kolorowej dzielnicy Rockhampton z lat 1850-1950. Już na początku czekał na nas przesympatyczny opiekun obiektu, który zaprosił nas na wycieczkę objazdową oryginalnym Holdenem z 1923r! Ale frajda! Kiedyś to były samochody, Panie! :D Przewodnik obwiózł nas po terenie opowiadając pokrótce co, gdzie jest i zostawił nas samych byśmy mogli w spokoju podróżować w czasie. I tak byliśmy w szpitalu, jak z horroru, w starej szkole i kościele (gdzie chłopaki przy organach odkryli w sobie niezwykłe talenty),

w remizie strażackiej, u mechanika, u kowala w stajni, w barakach wojskowych, w drukarni, muzeum przerażających lalek i na starodawnej stacji paliw! I oczywiście zaglądaliśmy do wszystkich możliwych domów, gdzie poprzez ciekawe ekspozycje mogliśmy zobaczyć jak mieszkali poszukiwacze złota, farmerzy, drobnomieszczaństwo i zamożne rodziny.

Wszystko zachowane było w bardzo dobrym stanie, większość eksponatów można było dotknąć lub zobaczyć z bardzo bliska. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni i zadowoleni z tej wycieczki. Dużo dowiedzieliśmy się o tym, jak jeszcze niedawno wyglądała Australia. Zawsze kojarzyła mi się z połączeniem dzikiego zachodu z budownictwem z okresu kolonialnego, z domieszką Indii i Afryki i dużą dawką Brytyjskiego Imperium. Ten kraj to prawdziwy kulturowy koktajl z parasolką!

Zresztą popatrzcie, zabieram Was na czterominutową przejażdżkę Holdenem!

Przy wyjściu podziękowaliśmy pięknie i wpisaliśmy się do księgi gości. W międzyczasie (oglądając jeszcze ostatnie gabloty z bronią i sprzętem myśliwskim) zaczęliśmy gawędzić z Panią z recepcji. Tematem, którym żyli wszyscy w Australii, a jak się już wkrótce okazało, także cały świat, były oczywiście pożary. Pani szczerze była zmartwiona sytuacją, jaka miała miejsce w stanach NSW i Victorii. Powiedziała, że to nie pożary są największym problemem. To, że busz będzie płonąć to każdy wie. Co roku płonie. Tak to jest tutaj skonstruowane, tak działa natura, tak rozsiewają się eukaliptusy, drzewa - domy dla koali.

Największym problem jest susza, jaka od trzech miesięcy panuje w kraju. Mieszkańcy stanu Queensland od kilku tygodni mają wprowadzone limity wody – do 20l/dziennie na osobę, woda do podlewania roślin może być używana tylko nocą i też w mocno ograniczonych ilościach. A gdzie rolnictwo, przemysł i elektryczność?! Woda tutaj to skarb. Specjalnie o tym wspominam, bo wrócę do tego z pewnymi wnioskami w jednym z przyszłych wpisów na blogu, a póki co odnotujcie w pamięci ten mały wątek.

Wracając do naszych przygód w Rockhampton, warto nadmienić, że miasto to jest również australijską stolicą steków! Szczerze byłam zdziwiona tą opinią, bo jadąc tutaj widziałam wychudzone, bidne krowy na pastwiskach, gdzie trawa, jak szczecina kępkami rosła gdzieniegdzie. Co te krowy tu jedzą?! Piach?! Ale wybraliśmy lokum z grillowanymi stekami i postanowiliśmy przekonać się sami. Nie znam się na stekach, a już na pewno nie znam się na nazwach steków, Zamówiłam po prostu coś, co miało w nazwie stek. I jak wszyscy dostali na stół faktycznie steki, ja dostałam to:

To stek zapiekany w cieście, z gęstym sosem w środku, na ciapowatym szpinaku. Po chwili, kiedy ciasto zmiękło, a szarpane mięso wypłynęło ze środka z mojego dania zrobiła się ciapaja. Ale bardzo smaczna ciapaja! :D Kuchnia australijska niestety ma bardzo dużo wspólnego z kuchnia brytyjską, a kuchnia brytyjska jest okropna i mówię to z pełną świadomością! Ale puszczając tez oczko! Kto był na wyspach albo tam mieszka, wie jakie są plusy i minusy tejże kuchni! Ja ciapaję zjadłam, nawet nieźle smakowała, ale nie będzie to moja ulubiona forma podawania steka.

W każdym razie każdy się najadł i wszyscy byli zadowoleni. Było już późne popołudnie i musieliśmy ruszać dalej w poszukiwaniu noclegu. Po 180 km wylądowaliśmy w Clairview Beach Holiday Park. Nauczeni doświadczeniem, nawet już nie liczyliśmy na jakieś wolne i darmowe pole namiotowe. Za parę dolarów wzięliśmy ostatnie, dwa wolne pokoje w zwykłych barakach. Nie było co narzekać, ważne że była klimatyzacja, której po całym dniu na słońcu bardzo potrzebowaliśmy. Ośrodek skromy, ale to co trzeba miał. Siedzenie w baraku też ma swój klimat.

Tego wieczoru, po raz pierwszy od tygodnia włączyliśmy TV, żeby obejrzeć jakieś wiadomości. Dużo informacji docierało do nas z Internetu, z wiadomości od Was i z radio. Ale dopiero, jak zobaczyliśmy obrazki w TV ukazał nam się ogrom zniszczeń pożarów, jakie w tym roku nawiedziły tereny NSW i Victorii.

Musicie jednak jedno zrozumieć, Australia i jej mieszkańcy zmagają się z pożarami co roku. Te były duże, ale nie największe. Nie udało się obronić kilku miast, spłonęły domy, zginęli ludzie i bardzo dużo zwierząt. Źródła podają, że spłonęło około 7 milionów hektarów buszu, czyli obszar porównywalny do wielkości Belgii. Na przełomie 1974-75 spłonęło łącznie sto milionów hektarów (!!!).

Spójrzcie na zdjęcie poniżej, które zrobiliśmy w centrum turystycznym przy Zwrotniku Koziorożca. Porównuje ono wielkość Australii do wielkości Europy, spójrzcie gdzie jest Polska, znajdźcie Belgię i teraz będzie mieć skalę porównawczą.

Nie zrozumcie mnie źle, absolutnie nie chcę tu umniejszać skali tej tragedii, bo na pewno wiele osób przeżyło piekło i stracili wszystko. Jednak to co się działo w mediach na całym świecie, było po prostu obrzydliwa nieprawdą, nierzetelna informacją i nie potrzebną paniką. I takie zachowanie potępiam. Weryfikujcie wiadomości, mamy teraz dziwne czasy.

Australia to kraj ekstremalnych zjawisk pogodowych. Przede wszystkim dlatego, że jest ogromny i leży w trzech strefach klimatycznych! Teraz na przykład od czterech dni potężnie leje. Takich opadów jeszcze nigdy nie widziałam. Pamiętam, jak jechaliśmy przez outback (tak tutaj mówi się na rozległe obszary wewnętrznej Australii poza głównymi strefami miejskimi, takie można powiedzieć prerie) przez tereny płaskie jak stół. Przy drodze pojawiały się znaki ostrzegawcze, że ta droga często jest zalewana przez powódź, a znaczniki poziomu wody sięgały nawet dwóch metrów. Myślałam, ale jak to możliwe?! Tu nic nie ma, ani rzeki, ani doliny, ani wzgórza. Nic. Ziemia i parę krzaków. Patrząc na to co się dzieje za oknem i widząc te rwące potoki na ulicach, już jestem w stanie sobie to wyobrazić.

Australia jest dzika, duża i niebezpieczna, ale przez to piękna, fascynująca i zaskakująca. Nic dziwnego, że Holendrzy przez ponad 150 lat ukrywali fakt odkrycia tego lądu przed całym światem, zanim James Cook dotarł do wybrzeży obecnego Sydney. 😊

86 views3 comments
bottom of page